Pełna pustka. Myśli pourywane

Ostatnio mało piszę na blogu. Doświadczam pustki i trudno mi ją w jakikolwiek sposób opisać.

Nie jest bynajmniej tak, żebym nic nie przeżywała. Wręcz przeciwnie. Mogę nawet powiedzieć, że kotłuje się we mnie. Co to zatem znaczy doświadczać pustki?

Najpierw zdawało mi się, że w jakimś sensie Bóg odsunął się ode mnie. Że nie czuję Jego Obecności w sposób tak intensywny jak dawniej. A może po prostu w ogóle nie czuję. Ale nie. Jego łaska znów jest przy mnie. Każda chwila przemawia do mnie mocą Jego Miłości.

Spoglądam w głąb siebie i, choć moje uczucia aż kipią, w głębi wciąż widzę pustkę. Ona mnie w jakimś sensie przeraża. Prawie bym chciała, aby to się już skończyło. Abym znów była pełna. Tylko czego pełna? Co wypełnia duszę?

Głupie pytanie. To Bóg powinien wypełniać duszę. Takie to niby proste, a przecież by Bóg mógł wypełnić duszę, najpierw potrzeba, aby była ona pusta. Pusta dla Boga. Nie można dwóm panom służyć. Nie można być pełnym świata, ludzi, marzeń, planów. Trzeba być pustym, odartym ze wszystkiego.

Tylko Bóg. Tylko Bóg. Bóg jest zazdrosny. Nie chce, aby wraz z Nim duszę wypełniało cokolwiek innego. Chce, bym należała cała do Niego.

Ale to jest jak krok w przepaść. W przepaść, czyli w pustkę. Skok wiary, jak u Kierkegaarda.

Absurdalne skojarzenie. Z zajęć z filozofii pamiętam jak wykładowca tłumaczył, że skok wiary Kierkegaarda to jest jak krok w przepaść Indiany Jonesa. Robisz krok, pewny, że spadniesz, a tu… cud. Pojawia się nowa ścieżka.

Zrobić krok. Zmierzyć się z własną pustką. Przyjąć ją. Tylko zanurzając się we własną pustkę, mogę odkryć jak bardzo jest ona pełna. Pełna Boga.

Tylko Bóg. Tylko Bóg.

 

Dodaj komentarz