Niedawno dowiedziałam się, że nasze piąte dziecko to córeczka. Trudno powiedzieć, żeby mnie to jakoś bardzo zaskoczyło, bo mając dwóch chłopców i dwie dziewczynki, prawdopodobieństwo urodzenia kolejnej dziewczynki było całkiem realne. A jednak poczułam się z tym dość dziwnie.
Muszę szczerze przyznać, że łatwiej jest mi być matką chłopców niż córek. Kiedyś sądziłam, że bierze się to głównie z faktu, że chłopcy mają nieco prostszą konstrukcję emocjonalną niż dziewczynki i chwilami po prostu łatwiej się z nimi dogadać. Z czasem jednak zrozumiałam, że główne źródło trudności w relacjach z córkami (a głównie z najstarszą córką) leży we mnie samej.
Wobec chłopców mam zdecydowanie mniej oczekiwań co do tego jacy będą, jakie będą przejawiać cechy itp., a wobec dziewczynek… muszę przyznać, że po prostu nie lubię w nich tych cech, z którymi nie mogę się pogodzić sama u siebie. Nie lubię rozpoznawać w nich tej części mnie samej, której nie akceptuję w sobie.
Im dłużej staram się nad tym pracować, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jedynym wyjściem z tej sytuacji – jedynym sposobem bym mogła w pełni otworzyć się na własne córki – jest to, bym wpierw zaakceptowała samą siebie w pełni. We wszystkim. I nie chodzi oczywiście przy tym o to, że mam przestać dążyć do tego by stawać się lepszą i się rozwijać. To jest zawsze wartością, ale pomiędzy pragnieniem rozwoju i stawania się lepszym człowiekiem a nieakceptowaniem siebie w teraźniejszości jest cienka, ale jednak wyraźna granica. I wydaje mi się, że tą granicą jest miłosierdzie dla siebie samego. Nie chodzi przecież o to, że mam nie widzieć swoich zwykłych wad oraz po prostu grzeszności, ale o to, by umieć spojrzeć na siebie z miłosierdziem i przebaczyć sobie to wszystko. Pod tym względem bardzo lubię pewną interpretację przypowieści o niemiłosiernym słudze, który – zaraz po tym jak jego pan odpuścił mu cały dług – domagał się zwrotu pieniędzy od innego współsługi. Według tej interpretacji sługa w gruncie rzeczy nie zrozumiał, że jego pan rzeczywiście darował mu dług – tak naprawdę nie uwierzył w przebaczenie i wciąż żył w przeświadczeniu, że będzie musiał w końcu swój dług spłacić. Nie przebaczył samemu sobie. Zawsze odnajdywałam się w takim rozumieniu tej przypowieści. Zawsze czułam się tym sługą, który w gruncie rzeczy nie wierzy, że Pan mu przebaczył naprawdę i do końca. I tym samym nie umie przebaczyć sobie samemu.
Ja też wielu rzeczy nie umiem sobie przebaczyć. Ale gdy coraz bardziej doświadczam tego jak bardzo moje własne niepogodzenie się z sobą wpływa na relacje z moimi córkami, tym bardziej czuję się wezwana do tego, by pokochać samą siebie. I dopiero wtedy w wolności serca obdarzyć miłością innych.
Małgosiu, cieszymy się razem z Tobą i życzymy zdrowia i sił dla Ciebie i Maleńkiej. 😊
A co do wychowania córki, to muszę Ci powiedzieć, że kiedy dzieci stają się dorosłe, to z kolei relacja z córką staje się dużo łatwiejsza, niż z synem. Ciekawe, czy też kiedyś tak to będziesz postrzegać 😊
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękujemy :). Też jestem ciekawa jak to się będzie zmieniać!
PolubieniePolubienie
Gratulacje 🙂 zawsze powtarzam że dziewczynki są super, choć czasem mam wrażenie że nie jestem traktowana jak pełnowartościowa matka, bo nie mam syna, a to zupełnie inne doświadczenie 😉 życzę Ci dużo miłosierdzia wobec siebie i dziękuję za ten wpis- daje do myślenia i może warto mi przeanalizować relacje z dziewczynami pod tym kątem 🙂
PolubieniePolubienie
Dzięki Asiu :). Dla mnie też dziewczynki są super i zachwycam się nimi po prostu. Ale zarazem ich sposób przeżywania rzeczywistości i relacji jest tak bardzo podobny do mojego, że czasem trudno mi z tym 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba